sobota, 26 listopada 2011

Pierwsze podrygi.

Jak oni śpiewają. I gdzie? Na ulicy, w domach, w guagua (tani bus- środek transportu zbirowego) pan kierowca i pasażerowie. Swobodnie i ładnie, bo są muzykalni (wiem, że piszę to z prerspektywy 'słoń mi w dzieciństwie nadepnął na ucho' ale i Ula potwierdza!)

Jak oni tańczą. I gdzie? Wszędzie gdzie brzmi muzyka, od lotniska po ulice, od rana do wieczora. Z radia lecą tylko lokalne kawałki, które wszyscy znają. I nikt się nie wstydzi śpiewać!

Początek. Z 'przylotów' lotniska w Punta Cana przemykamy się na mniej zalany taxówkarzami i nagabywaczami Terminal A ('odloty'), gdzie pytamy się o najtańszy sposób na dotarcie do Santo Domingo: trzeba z przystanku z ulicy poza lotniskiem wziąć guagua za 200peso/2os. [1000peso= 83,50pln] do pobliskiej Higuey, a stamtąd juz jest 'muchos coches a capital' za 500peso/2os.
W Higuey okazuje się, że jest bus 'expreso' : ) tylko i że kosztuje 750peso/2os. W moim portfelu wspólnym zostało 650peso. Po pertraktacjach łamanym hiszpańskim Ula namawia starego Amado na połaszenie się na 650peso plus.. 10pln: ) (dokonuje tego, mówiąc: 'es nosotros presidente aqui, desde Polonia..ee? hmm.. desde Europa! es 3 dolares americanas!') Co w tłumaczeniu oznacza, że Amado przekonał niewymienialny na Dominikanie, wart teoretycznie 3dolary US, banknot z Mieszkiem Pierwszym, obecnym Prezydentem Polski i Europy..
I tak, wybieramy się spiewającym autobusem, jako jedyne Białe Diabły, 4h do stalicy Republiki Bananowej.

Po drodze mijamy sprzedających z ulicy lokalnych handlarzy. Maja pełne skrzynie papai, róznych gatunków bananów, kokosy, kości. Przy jednym stole widzę pana z żółwiem trzymającego drut. Drut ciagnie sie długo, a jego drugi koniec przepleciony jest przez otwór wywiercony w tylniej skorupie żółwia..(?). Przy innym, dalej, stoisko z suszonym mięsem. Uwagę moją zwraca przekrojone na pół, około połmetrowe, ciałko JAKIEGOŚ zwierzęcia. Muszę pamiętać, aby przy okazji zapytać co to jest oraz dowiedzieć się 'co to NA PRAWDĘ jest.'
Pierwszego wieczoru kupujemy rum (Brugal, z Puerto Plata, rzecz jasna)











i jemy w lokalnej knajpie zestaw burrito & nachos z guacamole i salsa picante, sok z limonki i cole (25pln; 300peso/2os.).











Rano jemy śniadanie prepaid in PL i wybieramy się na przechadzkę po Santo Domingo', którą proponuje nam autor przewodnika Lonely Planet 'Dominicana &Haiti' 2011.

UPDATE: Ula w pokoju hostelowym, gdzie jesteśmy, przebierając sie 3raz ze spodni i szukając jakiejkolwiek koszulki na ramiączkach, prosi oznajmić: 'Ulę pakował kretyn'.

W planie późniejszym powrót do 'domu', kąpiel i spotkanie ok 5pm z tzw. 'kolo' jak to go Ula zapisała w naszym przedpotopowym tel. Huwei (jedna z 2sieci na Dominikanie, poza Orange. najtańszy, 25$USD). 'Kolo' to O.Molina, kolega Jah Funka pozananego w Barcelonie, a pochodzącego stąd), który a)ma nam pomóc znaleźć mieszkanie w Cabarete, gdzie sam żyje b)przyjeżdza specjalnie by się z nami spotkać.

Jak nas nie wpakuje do Vana i nie sprzeda wzorem z filmu 'Taken' (polecam przed wyprawami, mi przed Azją wręczył Tata Kris mowiąc: 'pamiętaj, że ja Cię nie znajdę') to Ula jutro, swoim mocno romantycznym stylem, zamelduje jeszcze co i jak u nas.. na Karaibach: )

6 komentarzy:

  1. Agata wyparła ze swojej pamięci wszystko, co przerażające. Pozwólcie, że dopowiem kilka faktów.
    Po pierwsze lot. Następnym razem lecąc z Agatką wezmę cały asortyment leków rozluźniająco-uspokjajających i butelkę wina! Sama przeprawa Waw-Bru nie była najgorsza. Transport z Charleroi do Bru Int Luchthaven też nie przysporzyl nam większego kłopotu (13 euraszków za bus do centrum a poźniej pociągiem na małym nielegalu) Nawet 10 godzin w lotniskowym Sbuxie nie dało nam się tak we znaki jak 7 podejśc do lądowania w Punta Cana. Pan prezydent Dominikany postanowił lądować akurat w tej samej chwili co nasz lot (, który lekko odchodząc od tematu, przepięknie nas zaskoczył dwoma posiłkami i orzeszkami :)). Tak czy inaczek - pan prezydent ląduje, lotnisko jest sparaliżowane, nasz samolot krązy nad wyspą prze jakieś pół godziny. Jeżeli ktoś kiedyś chciałby zobaczyć bladą, trzęsącą się i bełkoczącą Agatę polecam zabrać Agatę na międzykontynentalny lot!
    Kolejna rzecz to droga między Higuey a Santo Domingo. To co widziałyśmy za oknami lokalnego expreso zasługuje na milion zdjęć. Od malutkich wiosek skleconych z paru desek, tak kolorowych jak by je malarz wyrzygał, po najbiedniejsze slumsy, olbrzymie stada rogatych krów, bezkresne pola trzciny cukrowej, pasma dostojnych korylierów, po przystanek autobusowych gdzie można znaleźć motocoche, zespół grający bachatę, stoisko z karaibskimi przysmakami, starszyznę grającą w domino i pana golącego głowę na zero w lusterku przybitym do słupa. A to i trak nawet nie ułamek cuddów zza okna.

    OdpowiedzUsuń
  2. I Jeszcze jedno! Pierwszy kontakt z Santo Domingo! O zgrozo!
    Wysadzone z autobusu niemalże na środku chaotycznego skrzyżowania, od razu zostajemy otoczone przez chmarę nagabywaczy chcących zawieźć nas wszędzie gdzie nie chcemy. Zaduch, niesamowity zgiełk.Karaibskie Kuala Lumpur! Taksówkarz, znajomy kierowcy autobusu zabiera nasze walizy, wpycha je do swojego auta, śmierdzi rumem. Agata twardo negocjuje cenę z $15 na $6. Ja myślę tylko o tym, że zaraz ukradną nam po nereczce. Dobiłyśmy targu. Jedziemy. Ulice są przerażające, okropna bieda. Wszyscy są...dużo ciemniejsi niż my, na pewno mają broń. Co nam przyszło do głowy???
    Jednak udaje nam się, lądujemy pod naszym hostelem. Wita nas pani w zaawansowanej ciąży z petem w ustach. Bookujemy nocleg na 2 kolejne dni, ogladamy pokój, stwierdzamy, że mogłyśmy jednaj nie przedłużać pobytu. No trudno. Jest łóżko, dach nad głową, bieżąca (zimna) woda i internet. Czego więcej chcieć? Rzucamy bagaż, idziemy na miasto. Przecież jest dopiero 18.00! Po drodze do supermercado tylko jedna myśl: gdzie są wszyscy biali? Kupujemy prowiant na śniadanko i obowiązkową butelkę Brugal. Przecież jest dobry na wszystko. Nawet na jet lag!
    Po wspomnianym przez Agatę burrito szykujemy sobie bieda kuba libre. Jest przepyszne. Tak uzbrojone idziemy na placyk obok naszego hostelu. Mały skwer przypominający te w Barcelonie. Ludzie siedzą na ławkach, chodnikach, schodkach rozmawiając, śpiewając i pijąc. Przez chwilę oddajemy się karaibskiemu hobby - obserwujemy ludzi powolutku sącząc złocisty rum. Raj!
    Więcej relacji jutro!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ula jak zwykle w swych opowieściach-dziwnej-treści przesaaadza! /Agata

    OdpowiedzUsuń
  4. Uleńko!
    zrobilo mi się słabo:))))
    A dlaczego nie na blogu,tylko w komentarzach?????

    ps. Agatko!
    wcale mi się nie zrobiło slabo!
    Hej,ho na umrzyka skrzyni i butelka rumu!
    Hej ,ho resztę czart uczyni i butelka rumu!!!!:))
    Buła bęc?
    ps. na poludniowym.a może północnym krancu Dominikany spiewają samice wielorybow!!!! Tylko w listopadzie i grudniu....
    Wyjeżdżajta z tego Santa Domingo,bo ono takie santa,jak z koziej d...traba!!!!!!!!
    Jestem zachwycona Waszym blogiem i idę po krople na serce!:)))))Albo lepiej flaszkę wina:))

    OdpowiedzUsuń
  5. O kurczaczki! Dziewczyny, jak tak zaczyna się wasza wyprawa, to z wypiekami na twarzy będę czekać na jej ciąg dalszy. A po waszym powrocie moge poczekać z innymi wypiekami, na przykład jakimiś pysznistymi rogalikami. :D

    Trzymajcie się tam mocno. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mamo Buło! W komentarzach bo to tylko takie dodatkowe fakty ;) no i proszę się nie martwic bo to wszystko widziane moimi oczami, które mają tendencję do przesadzania! Pewnie tak na prawdę wszystko jest miłe i urocze :)

    Martuś! Rogaliki! Zamawiam! Ale musisz wysłać bo ja chyba nie wracam hehehe

    OdpowiedzUsuń